miejscowymi ludźmi. Wypytywał ciekawie, wywiadywał się o to i owo...<br>Wreszcie pewnego dnia, z węzełkiem na ramieniu, z papierem stwierdzającym jego żołnierską wysługę oraz z kilku frankami w zanadrzu - wyruszył Derkacz z Chalons-sur-Marne gościńcem prowadzącym ku Lille, w północne departamenty, w krainę kwitnących przemysłów, gdzie, jak mu powiadano, nietrudno było o chleb i o pracę. Jakoż, w niewielkiej osadzie Cransac, pod owym Lille, udało mu się zająć miejsce przy ognisku kuźniczym w hamerniach pana Sarrasin, gdzie było czarno od dymu, a głośno od huku młotów i dźwięku metalu... Zrazu, za skromną zapłatą, obsługiwał potężne miechy i czuwał nad dosypywaniem