woluminu i sylabizowanie tytułu było ekwiwalentem całościowej lektury. <br><br>Pytałem ich o to, wiedziony zazdrością i ciekawością, ale wówczas nagle budzili się z odrętwienia, błyskawicznie odkładali książkę na półkę i z udawaną troską odpowiadali: Słucham? Nieco później sam jednak udzieliłem sobie satysfakcjonującej odpowiedzi, czytając historię Leverkühna. Było to przeżycie, które już nigdy później z taką intensywnością się nie powtórzyło, prawie nie oddychałem, a po chwili przyłapałem się na tym, że nie oddycham wcale, ustały moje funkcje życiowe niczym w chwilowej hipotermii. Nigdy więcej do tej książki nie zajrzałem, miałem świadomość, że czytając powtórnie, stracę ją ostatecznie. Ale woziłem ją wszędzie ze sobą