mną i jakby we mnie, mimo że spotkania nasze urwały się na długie lata. Tak wytrwale mnie nie opuszczał, widać po to, żebym całkiem niedawno, po tych wszystkich przeżytych epokach, znów go zobaczył.<br>Żebym po wszystkich moich przemianach, śmierciach i zmartwychwstaniach mógł ostatecznie uprzytomnić sobie, że Galileusz nie opuszczał mnie nigdy.<br>O tym chcę opowiedzieć. A zacznę od ostatniego widzenia. Nie dlatego, żebym zamierzał posłużyć się wątpliwym chwytem spinania klamrą końca z początkiem. Nie chodzi mi o modne niegdyś pomieszanie czasów. Wręcz przeciwnie, chodzi mi o naturalny bieg wypadków, bo bez tego ostatniego spotkania nie uprzytomniłbym sobie powiązań i wpływów, jakie