go przecież zawsze na oku.<br><br>Spośród chłopców najbardziej przypadł mi do serca syn praczki z piątego piętra, Wania Mandrowski, z bielmem na prawym oku, nad wiek poważny, obarczony mnóstwem domowych obowiązków i wskutek braku ojca spełniający poniekąd rolę głowy rodziny i opiekuna młodszego rodzeństwa. Zapewniał mnie, że ojca w ogóle nigdy nie miał i że ich wszystkich urodził wuj, który mieszka w Puszczy-Wodicy, ale od pewnego czasu przestał do nich przyjeżdżać. Matka Wani, krępa, tęga kobieta, zawsze była czerwona i spocona, a gdy przechodziła, zalatywało od niej mydlinami i chlorkiem.<br><br>- Podczas naszych zabaw na podwórzu z okna piątego piętra wychylała