powrotem i nie dorwie się do grochówki, której w końcu dla wszystkich nie starczało, a przecież brał dla całej rodziny i dźwigał rodzinną odpowiedzialność. Dlatego starał się jak najrychlej dopaść kolejki po zupę, co wcale nie było łatwe, zanim dobiegł zziajany, zawsze zastawał przed sobą szczękającą naczyniami czeredę, jakby tam nocowali. Więc był bardzo z siebie rad, gdy udawało mu się zafasować dwie bańki grochówki, a potem doprosić się w kubek resztki zbełtanego kakao, które kucharz z dna kotła chochlą wygrzebał. Pił je drobnymi łyczkami, chłonąc czekoladową woń, aromat przypominający grodzieńskie śniadania. Potem brało się bańki do rąk i raźniej się