jej rzecz traktował jak wspaniałomyślne naddatki. Za poezję nieszczęśliwego dzieciństwa, za gust do trudnego życia i samodzielnej myśli, za muzykę - skwitował ją nerwicą Jadwigi, podróżą włoską, komplikacjami we własnej karierze. Wszystko na pozór zostało po dawnemu. Matka odwiedzała Władysławów także i na następnej ich placówce - w Królewcu. Jak dawniej, trwała obfita korespondencja, zdarzały się wspólne święta, uroczyste wizyty syna i w rodzicielskim domu. Ale stosunek do Róży zeszedł do rzędu spraw obrzędowych, pozbawionych osobistego znaczenia. <br>Władysław przekonał się, że nic na świecie nie może Róży przebłagać, że nie ma takiego miejsca, które by chciała uznać za szczęśliwe, ani takiego czasu, który