ją jakimś drągiem, niby niepotrzebną i szkodliwą, parszywą kotkę. Przesuwała paciorki różańca, a jej złośliwe oczka chytrze się rozglądały wokół. Nie, nie mógł patrzeć na tych dwóch nieszczęsnych durniów i na to podłe, stare stworzenie, ogłupione religią. Odwrócił się do ściany w bezsensownym zamiarze jakiejś zmiany i przymknął oczy. I - och, zdechnąć już raz!<br>Na progu stanęła Stukonisowa, ziewając szeroko, i spojrzała na zegar, ale wahadło było nieruchome, więc zaskrzeczała tylko: "Majster cholerny" - i powlokła się do kuchni. Powoli podnoszono się z łóżek, pod blachą jaśniał ogień i grzała się woda do mycia i na herbatę. Słychać było głosy wielu ludzi