uciszył: - Psst, teraz nie pora. - To doznanie potęgowała czerwona flaga z ostrą, niespotykaną przed wojną czerwienią. Było bardzo ciepło, napalono na zapas. Kaflowy piec aż buchał pomarańczowym żarem. Po szybach majestatycznie spływały obłe krople, podobne do winnych gron, schodził wielodniowy zamróz. Wkrótce salkę zalało jasne i ciepłe, ale wyzute z odcieni światło. Za dwoma szkolnymi ławkami, zsuniętymi jako prowizoryczne prezydium, siedziały cztery osoby. Najważniejszy był starszy oficer, szpakowaty, wąskonosy, zmęczony, o jasnych oczach, w randze kapitana. Obok dwóch nikomu nieznanych we Wrzosowie cywilów. Niski i wysoki. Czwarty był nauczyciel rachunków w tej szkole, Franciszek Gałczyński. Zastraszony, w wyszmelcowanym garniturze, pod czarnym