wielokrotnie, wkroczyła do salonu. Właśnie wkroczyła, nie weszła. W sutej, kwiecistej spódnicy, w serdaku, bluzka haftowana, krochmalona jak i fartuch na sztywno, lśniący bielą. Na głowie chusta, której olbrzymi węzeł opadał aż na kark. Chusta dziergana ręcznie w wymyślne dziurkowane listki i kwiaty. Nikt nigdy nie widział starej kucharki tak odzianej. Był to strój odziedziczony jeszcze po babce. Na nogach miała wysokie, przylegające do łydek skórzane buty na korkach. Sznurowane czerwonymi rzemykami czy tasiemkami. Chyba to jednak były rzemyki. Szła przez długi, opustoszały salon mocno stukając obcasami. Zatrzymała się przed karcianym stolikiem, na którym piętrzyły się zapisane i już nieliczne czyste