rozmawiali nigdy po przykrej scenie, kiedy to profesor, zdjęty gniewem, wyjechał bez pożegnania i nie pokazał się na wsi przez dwa lata. Teraz udawał, że ściska znakomitego matematyka, lecz czynił to raczej symbolicznie, by nie zetknąć się bliżej z piekielnie czarną brodą, mającą przedziwną właściwość smolenia białych szat. Pan profesor odziany był w strój z surowego płótna niepokalanej białości, chociaż tak przedziwnie skrojony, że mógłby służyć Barbarossie jako worek pokutny u bram Canossy <page nr=71>.<br>Matematyk ucałował powietrze nad czołem panny Wandy, po czym zagrzmiał jak organy:<br>- Kim jest ten bystrooki młodzieniec? Ha?<br>Adaś usłyszawszy niespodziany głos burzącej kolubryny, wychodzący z ludzkiej piszczałki