to za plotkarskie natury! <br>Któregoś wieczoru Władysław mijając sień - było już po kolacji, matki nie widział od rana, posiłki kazała tego dnia przysyłać sobie do pokoju - zatrzymał się przy drzwiach Róży. W szparze nad podłogą widniało światło - nie spała. Niepokój, żal nim szarpnął. Pójdzie do niej, pogawędzi, popatrzy na ten okrutny, nierozumny profil, pośmieje się, posmuci trochę... Nie. Po cóż nawiązywać znowu starganie nici? Nigdy porozumienie z Różą nie będzie trwalsze od pajęczyny. Po cóż się wysilać, by potem rozpaczać? Już miał odejść. Nagle usłyszał szmer... Ktoś wymawiał poszczególne słowa, później cichutko śpiewał, wreszcież... sprawa tak bardzo znajoma: gardłowa, namiętny szloch