stałam, buty zsuwałam, już leżąc, zapadając się w ruchome piaski pościeli, tracąc dech. Ostatkiem sił rozpięłam spodnie. Nie udało mi się ich zdjąć dalej niż do kolan. Powierzgałam chwilę, ale nie umiałam się od nich uwolnić. Zasnęłam.<br>Obudził mnie telefon. Przeklęta komórka! Nigdy nie wiem, gdzie ja mam. Piszczy jak opętana. <br><page nr=127> W torebce? Nie, nie w torebce, gdzieś pod torebka. Ręce sztywne, niezgrabne, w głowie szumi. Może w kurtce? Lewa kieszeń, prawa kieszeń, nie ma. Dalej piszczy. Gdzieś na fotelu. Nieprzytomna jestem kompletnie, jedna noga wciąż na tamtym świecie, tam gdzie poszedł dziś Andrzejek. Jego nie obudzi komórka, nic go już