na południe.<br>Ujął Margit za rękę, poprowadził między płonące stosy. Sucho trzaskał ogień. Dwaj palacze oszczędnie przykrywali kamienie szczapami drewek formując skąpe łoże z żylastych patyków dla ciała spowitego w prześcieradła. Kobieta w bieli przyniosła niewielkie mosiężne naczynie i wylała trochę roztopionego masła na zwłoki. Stos podpalony pochodnią zajmował się opornie.<br>Nie było śpiewu, mów pogrzebowych, tylko suchy trzepot chybotliwego ognia, swąd masła i ów, wywołujący dreszcz, zapach dobrze mu znany z czasów wojny, z popalonych, bombardowanych miast, odór zwęglonych trupów.<br>Nagle ruchliwa grzęda ognia, stos, obok którego stali, poruszył się od wewnątrz, jakby umarły chciał się dźwignąć, i spośród płonących