niosła<br>jak średnia dynia, gdy dojrzeje!<br>Śnił taką niezliczone noce,<br>a rankiem własne klął niemoce,<br>wiedząc, że gdy się do niej zbliży,<br>piekielna zdolność analizy<br>znów spowoduje wielki kryzys.<br>Z tych zbliżeń wciąż miał taki zysk,<br>że rozsierdzone brakiem bóstwo<br>raz po raz mu dawało w pysk<br>za mimowolne to oszustwo.<br>W końcu pomyślał: Absurd dziki!<br>Stale spuchnięte mam pół twarzy!<br>Trzeba się wyrzec głupich marzeń<br>i wrócić do metafizyki!<br><br>Lecz teraz, kiedy w nagłej ciszy,<br>jaką wywołał Bonjy nietakt,<br>zobaczył ją, znów nieodparcie<br>go pociągnęła ta kobieta.<br>Przez profesorskie roztargnienie<br>biorąc chwilowe podniecenie<br>za przejaw prostej męskiej siły,<br>zbliżył się