nam się sypnęły, sam zacząłem tego szczęścia szukać.<br> Ile ja pól i łąk schodziłem, ile lasów przeszukałem za nim.<br> Ale ono ciągle przede mną uciekało.<br> Już, już mi się zdawało, że je trzymam w garści za skrzydło, za ogon, za łapę, za skórę na grzbiecie, za witkę czerwoną, za gałąź palczastą, za rękę wąziutką jak u spisującego słowo Boże, ale ono nagle potrafiło się przekopyrtnąć, przekabacić, przepoczwarzyć i czmychnąć w mysią jamkę, w rankę na dłoni, w dziurę po gwoździu.<br> I nie znalazłeś sposobu, żeby je stamtąd wyciągnąć szydłem cieniutkim, drucikiem rozpalonym do czerwoności, jakim się wyciąga duszę struchlałą z panienki