szyi z surowym wyrazem twarzyczki zapuszczał w głąb przybijającej do brzegu łódki, szukał, żądeł i brał daninę, pan rozlewiska na przełomie Rzeki. Oskarżycielstwo kwacząc kolebała się po trawie rozpanoszona cyranka, mądra, dzika kaczka, która pod koniec tygodnia zapadała w zarośla.<br>Pod koniec tygodnia na Puszczę, na Stanicę, na Zatokę spadała plaga miłośników ognia, wódy, chóralnych śpiewów. W sobotnie popołudnia miłośnicy napadali Puszczę z toporami wlekli zamordowane siewki. Wieczorem płomienie stosów biły do pierwszych konarów bezbronnych, nadbrzeżnych och, raniły gałęzie.<br>Na pohorze panowała nieograniczona swoboda, nikt sobie nic nie robił az nigdy nie egzekwowanych przepisów. Przy kładce dogorywała tablica na zżartym rdzą