uboczu,<br> Noc ma ciężki zapach kamfory<br> I gorączki, i moczu...<br><br>Wszyscy mnie żegnali, wszyscy już płakali,<br>Wszyscy zrozumieli, że nie ma ratunku,<br> I z mych ust lękliwie ciułali<br> Zgrzany dech pocałunku.<br><br>I odeszli wszyscy od mojego łóżka,<br>Lekarz mądrą głową nade mną pokiwał<br> Przyszła do mnie tylko staruszka,<br> Taka siwa, poczciwa...<br><br>Cicho zaśpiewała, głośno zakasłała,<br>Trochę się zgarbiła i trochę przysiadła...<br> Aż się nagle rozprostowała<br> Wzdłuż mego prześcieradła.<br><br>Na mnie się zwaliła, rozkraczyła nogi,<br>Chciwie mnie wgarnęła w swoje biodra starcze<br> I jęczała pieszcząc: "Mój drogi,<br> Czy ci aby nastarczę?"<br><br>Czułem szorstkie tarcie jej zwiędłego brzucha,<br>Zaduch jej oddechu i dziąsła