dłoni rozpalone żelazo, kując zawzięcie. Na progu siedziała kowalicha z dzieckiem na ręku. Dzieci kowalowie mieli trzynaścioro, roboty więc zawsze dość było dla obojga, a czasu zawsze za mało. Dwaj starsi chłopcy kręcili się wprawdzie cały dzień po kuźni, ale daleko im jeszcze było do siły i wprawy ojca. Toteż poważali go i szanowali jak rzadko. <br>Była właśnie pora obiadowa. Cień słupa, stojącego przed kuźnią, niby wielki palec, wysmukły, ostro zakończony, a równy, wskazywał na drzwi domu mieszkalnego, jakby przypominał ludziom tego obejścia o obiedzie, który im się słusznie za czas dotąd przepracowany należał. <br><br>Grabosz przerwał robotę, gdy na niewielkim podwórzu