częścią jakiejś nieodgadnionej, obcej całości. Skóra ścierpła mi na plecach. Jak oszalały ruszyłem biegiem przed siebie, wyfrunąłem dosłownie z terenu żwirowni, w tempie czterystumetrowca prułem wijącą się drogą, aż dotarłem do punktu, z którego widać było wieżę kurkowskiego kościoła, a bliżej dom dziadków. Zwymiotowałem na poboczu drogi, ale biegłem nadal, przyciskając brzuch rękoma, spazmatycznie łapiąc powietrze, oślepiany przez pot. Bez zatrzymywania dotarłem do domu Rumiankiewiczów. <br>Długo stałem pod prysznicem, aż skończył się zapas ciepłej wody; potem starannie szorowałem zęby. Kiedy pojawiłem się w kuchni, Tola przyglądała mi się wzrokiem pełnym współczucia, jak komuś niespełna rozumu. Uważała, że bieganie rujnuje zdrowie, ostrzegała