odkryłem w kształcie ust pod piegowatym trochę noskiem. Poczułem, że czynię zadość nie tylko mojej tęsknocie. Że koniuszkiem języka dotykam, również tej drugiej tęsknoty... - za mną. Później, po latach zrozumiałem, że to była tęsknota nie za mną takim, jakim na prawdę byłem, a za tym wszystkim, w co mnie ona przyoblekła, czym mnie, wypełniła. Bo z czego ja się właściwie wtedy składałem? Ze stu osiemdziesięciu centymetrów długości, sześćdziesięciu paru kilogramów wagi i dziewiętnastu lat wieku, ukształtowanych w pozory mężczyzny, a wypełnionych czternastoletnim najwyżej chłopcem, którego ogarnęła duma, zawrót głowy, że budzi ku sobie cokolwiek. A było to, odwrotnie niż u mnie