ci przedstawię: pan Dyzma, pan minister Jaszuński.<br>Dyzma skurczył się w sobie. Nigdy w życiu nie widział ministra. Gdy w urzędzie pocztowym w Łyskowie mówiło się o ministrze, było w tym słowie coś tak nierealnego, abstrakcyjnego, coś tak nieskończenie odległego i niedosięgalnego... Z nabożeństwem uścisnął wyciągniętą rękę.<br>- Wyobraź sobie - zaczął pułkownik - że pan Dyzma miał przed chwilą incydent z tym bałwanem Terkowskim.<br>- Ach! To pan? Co ty mówisz? - ożywił się minister. - Słyszałem, słyszałem. No, no!<br>- Mało tego, uważasz - ciągnął pułkownik - gdy mu gratuluję, pan Dyzma powiada: ,,Terkowski to głupstwo, ale szkoda sałaty!" Uważasz, sałaty!<br>Obaj wybuchnęli śmiechem, a Dyzma wtórował im