nie bacząc nawet na zgorszone, podpatrujące z dna oczy wodnika. Nurkował do utraty tchu, wynurzał się, znowu nurkował i płynął dalej, otulony poświatą księżyca. Lekkość, swoboda, spazm zmęczenia. Pragnął tak w nieskończoność płynąć i płynąć. Turlać się, skakać, robić koziołki jak wodny efeb, fircyk jeziorny...<br><gap reason="sampling"><br>Zygmunt czuł się fatalnie. Ból pulsował w skroniach, apap nie pomagał. To było do przewidzenia: koszmarne sny, Północny, potem prążkowana wykładzina chmur, która nie mieściła się w systemie niebologii, niby radosny, tańczący tunel lasu i na koniec Zyzio przy krzyżu z Chrystusem. Jak długo to można ciągnąć? Jak długo trzeba to ciągnąć, no i pytanie fundamentalne