Typ tekstu: Książka
Autor: Krzysztoń Jerzy
Tytuł: Obłęd
Rok: 1983
jego wina, że w każdych okolicznościach Sancho miał uśmiech
obleśny.
- Ach, tak! - żachnęła się siostra oddziałowa i tupnęła obcasem.
Na co obaj czmychnęli jak niepyszni, żwawo zmykając w górę po
schodach.
Zaklaskały ich chyże kapcie i zostałem sam z oddziałową, która
kiwając za nimi kciukiem, za ryżym egzorcystą i jego pyzatym
totumfackim, zapytała szyderczo: - Te dwa cymbały to pańscy
przyjaciele?
- Tu są sami mądrzy ludzie - sprzeciwiłem się.
- Akurat.
Tacy jak pan?
- Mądrzejsi.
- Otóż to właśnie! Dostał pan tę porcję nie po to, aby się nią
dzielić.
- Więc na nic mi ona! - oświadczyłem.
- Ach, tak?... - spojrzała ze złowróżbną surowością, rysy jej
stężały
jego wina, że w każdych okolicznościach Sancho miał uśmiech<br>obleśny.<br> - Ach, tak! - żachnęła się siostra oddziałowa i tupnęła obcasem.<br> Na co obaj czmychnęli jak niepyszni, żwawo zmykając w górę po<br>schodach.<br> Zaklaskały ich chyże kapcie i zostałem sam z oddziałową, która<br>kiwając za nimi kciukiem, za ryżym egzorcystą i jego pyzatym<br>totumfackim, zapytała szyderczo: - Te dwa cymbały to pańscy<br>przyjaciele?<br> - Tu są sami mądrzy ludzie - sprzeciwiłem się.<br> - Akurat.<br> Tacy jak pan?<br> - Mądrzejsi.<br> - Otóż to właśnie! Dostał pan tę porcję nie po to, aby się nią<br>dzielić.<br> - Więc na nic mi ona! - oświadczyłem.<br> - Ach, tak?... - spojrzała ze złowróżbną surowością, rysy jej<br>stężały
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego