okna - siadaliśmy przy dużym, kuchennym stole, otwieraliśmy puszkę z rybną "Sałatką Gdańską" i rozlewaliśmy do szklanek czterogwiazdkowy koniak Napoleon. Taki zestaw - absurdalny, jak wszystko tutaj - był jedynym luksusem, w jaki można było się zaopatrzyć w najbliższym sklepie spożywczym. Obiady jadaliśmy w stołówce, gdzie zawsze było to samo - krupnik i świńska rąbanka z kartoflami, która wyglądała tak, jakby świnka wpadła pod wielotarczową cyrkularkę.<br>Z sąsiedniego pokoju dobiegał kaszel śpiącego dziecka - Sergiusz przeziębił się pierwszego dnia, jak tu przyjechaliśmy, i z tym przeziębieniem chodził albo do żłobka, albo do przychodni. Z tym samym skutkiem, to znaczy żadnym. Nie mogło być inaczej, gdy bez