aromatem kwitnących lip.<br>Ogródek był trójkątny, nieduży, najdłuższym bokiem przylegał do białego muru otaczającego kościółek, drugi bok oddzielała od ulicy siatka druciana, obrośnięta bujnie dzikim winem. Równiutkie zagonki, pracowicie obsadzone warzywami, pyszniły się zwartymi głowami zielonej i modrej kapusty, kitami naci marchwi i pietruszki oraz wysokimi, dorodnymi baldaszkami kopru. Przy rabatce z cyniami i aksamitkami stała śmieszna drewniana ławeczka, wykonana z deski i dwóch grubych, okrągłych kloców. Usiadł sobie na niej, przyglądając się uważnie starej pompie, która przy końcu esowatej dźwigni miała błyszczącą kulę.<br>Czekał i czekał. One pewnie poszły do kościoła. Wśród gałęzi lip pohukiwały gołębie, mały szary ptak sfrunął