dniem zaszła rzecz straszna a niespodziewana. Z dali przypłynęły żaglowe okręty szwedzkiego króla Gustawa. Nawy, o masztach wysokich i burtach najeżonych paszczami armat, zarzuciły kotwice przed Lisim Jarem. Spuszczono łodzie, załadowano beczki z prochem, działa, konie i żołnierzy. Najeźdźcy wtargnęli na kępę. <br>Wit dostrzegł ich ze szczytu wieży. Patrzał, jak rajtarzy*, w kapeluszach o szerokich rondach, w <orig>koletach</>* łosiowych, w butach palonych - dosiadają, przy blasku pochodni, rosłych swoich koni. Patrzał, jak drabanci nabijają muszkiety, ustawiają się w ordynki i ruszają ku wsiom. Słyszał gardłowe komendy i śpiewki żołnierskie. <br> Naprzód, rajtarzy <br>króla Gustawa! <br>Kędy przejdziemy, <br>nie wzrośnie trawa. <br>Przepłynęliśmy <br>przez morze sine