siódmą zdążyć do Zakładów Naprawczych, usytuowanych dobry kawałek za miastem. Niczego nie naprawiliśmy, sprzątaliśmy hale, stolarnię i lakiernię, gdzie dusiły nas maski ochronne, tak że po ich ściągnięciu rozpuszczalnik nam pachniał niby eliksir. O dwunastej robiliśmy przerwę na obiad, którego nie jedliśmy z powodu upału i tłuszczu. Zupa nas nie regenerowała, woda mineralna, za ciepła i zagazowana, piekła w podniebienie zamiast ochładzać. Czasem jednak sprzedawano kefir w małych zielonych butelkach z aluminiowym kapslem, kupowaliśmy po dwie i siadaliśmy na drewnianych schodkach w cieniu zepsutego wagonu, czekającego na naprawę przy rampie. Rozmawialiśmy na tematy dowolne. O planach na wakacje. O egzaminie, na