twarzy. Byłem pewny, że stała tam, zanim zapukaliśmy do drzwi,<br>a może zanim weszliśmy do sionki i zanim zbliżyliśmy się do domu, a<br>może już od chwili, gdy do jej napiętego słuchu doszło echo naszych<br>wyłaniających się z ciszy kroków. A kto wie, czy nie zawsze tam stała,<br>z tym rozkwitłym uśmiechem, od dawna gotowym na nasze przyjście. Ten<br>jej uśmiech wydał mi się za radosny jak na pierwsze odwiedziny, w końcu<br>przecież nie znanej jej Anny. Jakby ułożony ze wszystkich uśmiechów,<br>jakie kiedykolwiek na jej twarzy zakwitły. Pomyślałem, że musiał ją<br>wiele wysiłku ten uśmiech kosztować, bo nie pamiętałem już