Się nie ustałoby na nogach, się upadłoby, gdyby nie płot za plecami, się osunęło się po nim na dół i się usiadło pod płotem, i dłuższą chwilę się miało oczy zakryte powiekami, a na powiekach, ach, na powiekach - jasny szkarłat i lilaróż, w kolorach tych świecące obręcze, słodkie gromady kół rozmiłowanych, jak roje pszczół nad kwiatostanem, wiśniowe sady na wydaniu, płynących kopuł wzdęte płachty, w stropy zawrotne coraz <orig>dalne</>, mateczko moja: wspomnij mnie.<br>Kiedy się otworzyło oczy, kiedy się uchyliło powieki, się zobaczyło na wprost, naprzeciw, po drugiej stronie tej wiejskiej alei siedzącego też pod płotem dzieciaka jasnowłosego. <page nr=7><br>- Dzień dobry panu