mnie coraz bardziej dostrzegalne, rychło stwierdziłem, że moja codzienna szkolna trasa dostarcza mi regularnych atrakcji w postaci dwu pojawiających się na niej akcentów dziewczęcej urody i wdzięku. I tak, na Placu Trzech Krzyży, koło kościoła św. Aleksandra, spotykałem, zdążającą ku pobliskiemu Gimnazjum Królowej Jadwigi, smukłą, śliczną blondynkę, a na Mazowieckiej rubensowską, a może raczej Vermeerowską rudoblond piękność. Wtedy były to dla mnie postaci anonimowe. Kim były, dowiedziałem się znacznie później i ich podobizny dziewczynek, później zakwitających dziewcząt (spotykałem je przecież regularnie przez przeszło pięć lat), a jeszcze później dojrzałych kobiet, we wspomnieniu połączyły mi się teraz w jedną. I nawet wtedy