wolniuteńko, centymetr po centymetrze, posuwamy się rozpędem do przodu. Wiatru wcale, ale tam - dalej ku zatoce - powierzchnia wody marszczy się drapana figlarnymi łapkami wiatru. Popłyniemy.<br> Upycham, pakuję, wciskam w zakamarki wiedząc, że będę potem szukał, wydobywał, wściekał się. Nie ma innego wyjścia - muszę mieć choć trochę przestrzeni.<br> Razem z samcem rzucamy spojrzenie za rufę - pomost wciąż jeszcze blisko. Najważniejsze jednak, że płyniemy ku domowi.<br> Mam teraz trzy, no może dwie godziny czasu, nim złapią nas za kark porywy dmącego przez Tokio Wan wichru. Wiem o tym i to usprawiedliwia mnie. Do tego czasu "Nord" będzie już jednostką zdolną do żeglugi. Zaczynam wydobywać