mi było napić się wody, bo może jestem spocona. A przy <br>tym ciocia Kazia nieustannie rozpinała i zapinała palto, <br>rozluźniała, zdejmowała i na nowo zawiązywała <br>szalik. I gdyby nie to, że od dawna nauczyłam się jeździć <br>na szybkonogim mustangu po najludniejszej ulicy miasta i doznawać <br>tysięcy przygód, spacerując spokojnie między sadzawką <br>a budką z wodą sodową, nie wytrzymałabym chyba <br>tego. Na szczęście, gdy tylko otwierałyśmy drzwi domu, <br>opieka cioci Kazi ustawała. Ciocia Kazia mogła bowiem już <br>zupełnie spokojnie i z czystym sumieniem oddać się swej <br>kuracji. Na co leczyła się ciocia Kazia, tego już nie <br>pamiętam, ale pamiętam, że był to