ich nawet nie wynoszą... - zżymał się na poległego Kolumb jak rozkapryszane dziecko. Widział, jak jakiś oficer, po którego przyszło dwóch ludzi z noszami, nie chciał się ruszyć bez nieprzytomnego, kontuzjowanego w głowę przyjaciela i został. Widział, jak dwóch lżej rannych kłóciło się o to, który z nich będzie przewodnikiem "zdrowego" ślepca o twarzy wyżartej przez miotacz płomieni. Ten, zbudowany jak atleta, zdawał się gwarantować pomoc dla uciętej w kolanie nogi jednego i poszarpanego uda drugiego.<br>Kolumb czekał. Oddychał coraz prędzej, wreszcie zaczął niecierpliwie grzebać w chlebaku, sprawdzając magazynek parabeli. Jak dewotka odmawiająca różaniec przeliczył raz i drugi luźne naboje, włożył furażerkę