i krętactwem do tego, by rodzic zaczął podejrzewać zacną, Bogu ducha winną i oddaną nam bezgranicznie Józię, która dopiero przyparta do muru krzyżowym ogniem pytań ze łzami wyznała całą prawdę o nikczemności, jakiej się dopuściłem. Że nie wie wprost, jak ma teraz biedną Józię przepraszać za obrzydliwe posądzenie. <br> Wszystko to, słowo w słowo, macocha powtórzyła mi i to tonem, jak na nią, wyjątkowo surowym. Byłem zdruzgotany moralnie. Nie widziałem dla siebie innego wyjścia, niż wyjście na zawsze w świat, z foksterierem Pikusiem jako jedynym towarzyszem wędrowca. Popełniłem ten błąd, że nie zabrałem jednak ze sobą na tak daleką drogę żadnego prowiantu, więc nic