ze starego perkalu, a obaj chłopcy wpatrywali się w polskiego oficera i Mariuszek ukradkiem szczypnął się w kolano. Porucznik sięgnął do chlebaka, uśmiechnął się do nich i wręczył im po kawałku prawdziwej czekolady, której nie kosztowali od grodzieńskich czasów. Amerykańska, fasowana, w metalowym pudełku złotego koloru. Grube, twarde kostki, a smak rozkoszny, gorzkawy.<br>- Niedobrą mam nowinę, panie poruczniku - powiedziała Ziuta. - Stało się i nic się nie da zrobić. Nie żyje, biedaczka... Jeszcze zimą z czterdziestego na czterdziesty pierwszy rok. Chyba w styczniu albo z początkiem lutego. Pamiętam, straszny trzymał mróz, gdyśmy ją grzebali. Pracowaliśmy wtedy w kołchozie, sioło Obuchowka. To w