w wieczór. Ulatniał się gniew, kaprysy - zostawało piękne widmo bardziej przynależne baśniom niż mężowi i córce. <br>Marta szeptała, ledwie śmiejąc poruszać półmiski: <br>- Mamusiu, może chcesz kompotu? A może lampę pozwolisz zapalić? <br>Nie odpowiadała. Po chwili jednak szczęki poruszały się znowu gestem żucia, Róża mrugała, w świetle lampy widać było smugi smakoszowskiej radości, spływające ku szyi. <br>Marta oddychała - szczęśliwa, że udało się matkę zatrzymać. Niebawem zresztą Róża ocierała usta, odchodziła, strącając z siebie serwetkę jak liść, szumiąc suknią i nucąc. <br>Żeby przerwać zaklęcie, Marta po kilku dniach otwierała fortepian, rozkładała nuty i zaczynała ćwiczyć arie. Nie wprawki, nie gamy, tylko arie. Po