mojej prawej stronie Jasiek, a po lewej Jean. Usnęli szybko. Po chwili słychać było mocarne, zdrowe chrapanie Jaśka i spokojny, łagodny oddech Jeana. Ale ja leżałem między nimi, ramiona podłożyłem pod głowę i daremnie czekałem snu. Znów poczułem duszność, znów samotność wśród śpiących. Przez otwór szałasu zaglądała noc, łańcuch górski spierał się z niebem, a na świat czy na moje oczy zaczęła zapadać zasłona z muślinu mrocząc rzeczywistość. Śpiący obok mnie ucichli, nie było żadnych <page nr=205> śpiących, tylko dwie ciemne, majaczące zaledwie plamy. Entuzjazm, który sięgał aż do mojego gardła, począł się teraz roztapiać w niechęć rozlewającą się po całym ciele i parującą