oparta o pień drzewa uniosła ugiętą w kolanie lewą nogę, jak wtedy Miriam, ale nie odtrąciła mnie, i znów połączył nas ten sam rytm (tak jak podczas rowerowej wycieczki), ale tym razem udawało mi się już nadążać za nią, i nieustannie całowaliśmy się, z uchylonymi ustami, nie jak dzieci, i starczało nam oddechu, by długo się od siebie nie odrywać, i Sonia objęła mnie mocno, tak mocno, że nasze ciała jakby się ze sobą zlepiły, i to Sonia dyktowała warunki, a gdy wdzieraliśmy się coraz to wyżej i wyżej, szepnęła:<br>- Z ciebie już prawdziwy mężczyzna, Andrzejku...<br><gap reason="sampling"><br><br>CZĘŚC DRUGA<br><tit>Wszędzie za daleko