namiętności. Wzruszenie mieszało się we mnie z rozczarowaniem, durnym jakimś, inteligenckim rozczarowaniem, że nie ma dla mnie wyjścia z katolickich krajobrazów, że tak jak dawniej umiejscawiałem sobie zwiastowanie w malutkiej, barwionej błękitną farbką izdebce mojej babci, która obudzona gramoli się spod pierzyny i widzi świetlistego anioła, tak teraz mój religijny świat zostaje wzbogacony dodatkowym tropem: moją Małgorzatą, ludzi rodzicielką. Kobietą, właściwie dziewczynką, która kiedyś uwierzyła moim katolickim bajerom, och, niewiele mnie przecież różniło od napotkanego dziś na florenckich kocich łbach pustelnika, i trzymając mnie za słowo, stworzyła wielodzietną rodzinę. <br><br>Komóra znów pika, informując, że mam wiadomość. Sprawdzam, co tam nadeszło. Od