bale i parła na chomąto, posunęli wóz ledwie o sążeń. Reynevan sam nie był w stanie unosić wehikułu. Siedli wreszcie przy złamanej osi i przypatrywali się, dysząc, kiełbiom i minogom, od których aż ruszało się piaszczyste dno rzeczki. <br>- Mówiliście - zapytał Reynevan rudowłosą - że idziecie w świat. Dokąd? <br>- Za chlebem - odrzekła swobodnie, wycierając nos wierzchem dłoni. - Na razie, skoro pan Żyd łaskawie na wóz wziął, z nim do Strzelina, potem, kto wie, choćby i do Wrocławia samego. W moim fachu wszędy pracę najdę, ale chciałoby się najlepszą... <br>- W waszym... fachu? - zaczął kojarzyć Reynevan. - To... to znaczy... że... <br>- Właśnie. Jestem... Jak wy to