i mowy.<br>Klnąc w duchu swą głupotę już miał zamiar uciekać dalej, gdy usłyszał ciche syknięcie, a z góry, z czarnego otworu, spłynął, niczym wąż, zawęźlony sznur. Reynevan ucapił linę rękoma i nogami, migiem znalazł się na górze, w mrocznym, dusznym i przesyconym odorem starego sera wnętrzu. Tym, który spuścił sznur i pomógł mu wejść, był goliard w czerwonym kabacie i rogatym kapturze. Ten sam, który dopiero co odczytywał w karczmie husycką libellę. <br>- Pst - syknął, kładąc palec na ustach. - Bądźcie cicho, panie.<br>- Czy tu jest...<br>- Bezpiecznie? Tak. My się zawsze tu chowamy.<br>Reynevan może i próbowałby ustalić, dlaczego w takim razie