i zrobił sobie kawy. Zamoczył w niej suchy biszkopt, zjadł go ze smakiem, i wyjrzał przez okno, gdzie powinien zobaczyć żelazną bramę, prowadzącą do niej aleję wysadzaną cyprysami i garb zbocza, spadającego do szosy. Ale nie widział. Nie dobiegał stamtąd żaden dźwięk, może i tam już nic nie było, jakaś tajemna siła wyssała z życia wszystko i wszystkich... Ach, gosposia nie przyjdzie, bo dziś ma po prostu wolne, on na obiad zejdzie do traktierni na skrzyżowaniu, to tylko kilometrowy spacer, w sam raz dla zdrowia. Zgasił, co trzeba, zamknął wszystko jak należy, zerkając na wszelki wypadek na swoje instrukcje porozwieszane na