kryją się sami, a którego ściany są z brązowych i czerwonych okładek. Ja też mam się znaleźć w labiryncie stron pewnych, okalających mnie murem pozłacanym po brzegach.<br>Wdrapywałam się na kolana olbrzymów, a oni zasłaniali twarz książką, byli ode mnie daleko, kiedy tak biegali oczami po rzędach czarnych robaczków, odprawiając tajemnicze adoracje kartek, pachnących drukiem. Jeśli książka pachniała jakoś inaczej, to wiedziałam, że mama przyniosła ją właśnie z angielskiej wypożyczalni i nie mogłam doczekać się popołudnia, żeby się dowiedzieć, jak wlazł na drzewo mały, niemądry miś, udający przed pszczołami chmurkę. Albo kogo spotkał nad rzeką pan Kret. Szczurka? Ropucha w modnej