Typ tekstu: Książka
Autor: Urbańczyk Andrzej
Tytuł: Dziękuję ci, Pacyfiku
Rok: 1997
sufitem kompas. Idziemy kursem 65, czyli prawie na wschód. Magnetycznie oczywiście. Spoglądam na zalaną wodą podłogę - pora odpompować zęzę, woda przesącza się przez najmniejsze nawet szczeliny, wbijana ciśnieniem piorących w pokład fal. Mnóstwo pudełek i pudełeczek, cały ów mój nieszczęsny fracht, który ciągnę z Japonii, brzęczy, stęka, skrzypi, puka, łomocze, tarabani, wali, wali jak jasna cholera.
Gdyby Wielki Budda z Kamakury i jeszcze więksi Buddowie z innych świątyń zechcieli nachylić ku mnie swe spiżowe uszy, powiedziałbym bez wahania: Niech będzie zimno, niech będzie mokro, niech będzie mroczno. Ale, wielcy Buddowie, niech będzie cicho. Chociaż na chwilę.
Kiedy myślę o wszystkim, co
sufitem kompas. Idziemy kursem 65, czyli prawie na wschód. Magnetycznie oczywiście. Spoglądam na zalaną wodą podłogę - pora odpompować zęzę, woda przesącza się przez najmniejsze nawet szczeliny, wbijana ciśnieniem piorących w pokład fal. Mnóstwo pudełek i pudełeczek, cały ów mój nieszczęsny fracht, który ciągnę z Japonii, brzęczy, stęka, skrzypi, puka, łomocze, tarabani, wali, wali jak jasna cholera.<br> Gdyby Wielki Budda z Kamakury i jeszcze więksi Buddowie z innych świątyń zechcieli nachylić ku mnie swe spiżowe uszy, powiedziałbym bez wahania: Niech będzie zimno, niech będzie mokro, niech będzie mroczno. Ale, wielcy Buddowie, niech będzie cicho. Chociaż na chwilę.<br> Kiedy myślę o wszystkim, co
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego