przychodziłem nad wodę, wybierałem najwyższy brzeg i golusieńki, odbijając się stopami od stwardniałej ziemi czy też od przyniesionego z rzeki kamienia, wskakiwałem do spływającej za wieczorną zorzę wody.<br> W największej głębinie szedłem do samego dna, starając się dotknąć ilastego piasku, i zaraz wyskakiwałem na powierzchnię wody, i jak witką śmignął, targając garściami zieloną grzywę rzeki, płynąłem na drugą stronę.<br> Tam znowu wybierałem najwyższy brzeg z głębiną pod spodem i wskakiwałem do niej.<br> <page nr=12><br> I tak do utraty tchu, do pierwszej gwiazdy na lipcowym żytnim niebie.<br> A wracając do domu, przemykałem się po zastodolach, całych w jabłoniach i gruszach, obsypanych o tej porze