skurczyła w szpony, skronie pulsowały. Ale nogi były drętwe. Opadła w tył na sofę, gniew zgasł, senność otuliła głowę. W tej narkotycznej chmurze szemrało:<br>"<gap>. Spokoju, spokoju."<br>Uśmiechnęła się.<br>- Michał... drogi mój... więc ty teraz doktorem? w Królewcu?<br>Błogi spokój zstąpił na zbolałą.<br>- Zdrzemnę się. Cóż mam robić sama?<br><gap> - zachęcał hawajski tenor, ten, co z rana u Marty. Poruszała wargami:<br>- Chustę babki Anastazji zabrałam... I stolik dziada zabiorę... bo zniszczą.<br><gap> Pochyliła głowę, upał z pieca, dopiero co tak nieznośny, przemienił się w miłe ciepło.<br><br>- Niech Aniela sobie gra, a my... tak - mówił Michał, szukał w ciemności, dosięgnął i tulił.<br><page nr=198> Zapłakała.<br>- Puść mnie