na katafalku pośród gęstego tłumu czarnych jarmułek, sunącego powoli w stronę mostu Kierbedzia. Jest krzykiem biegnącego w tę samą stronę pochodu robotników z czerwonymi sztandarami, tętentem policyjnych koni, jazgotem odpalanej broni, jękiem poranionych, stratowanych. Mam jedenaście lat. <br>Świat jest dla mnie pogodnym dniem jesiennym, jest rok 1939, wokół mnie gęsty tłum zdenerwowanych, rozhisteryzowanych mężczyzn, kobiet, dzieci, sterty tłomoków, waliz, walizek, paczek, stoimy jak w kościele, stłoczeni na wąskim peronie warszawskiego Dworca Wschodniego, czekając na co? Jest piąty dzień września, tego września, który przejdzie do historii: wojna. Na razie tylko polsko-niemiecka, niedługo już druga wojna światowa, wieloletnia, krwawa agonia krótkiej epoki