tak dziko, że człowieka mrowie przechodzi. Oczywiście, jakąś straszną tajemnicę chował w sercu. Zaczęto się go bać, zaczęto go unikać. <br>Zbliżał się czas poświęcenia kościoła. Przygotowania czyniono wielkie, zebrało się moc ludu z bliska i z daleka. <br>Rano, zanim się jeszcze zaczęły uroczystości kościelne, a Rynek przed kościołem zapełnił już tłum ludu, na wyższej wieży w oknie zjawił się jej budowniczy. Wnet go spostrzeżono, pokazywano go sobie palcami i zaczęto wołać na cześć jego słowa pochwały. Dał znak ręką, że chce mówić, a gdy się tłum uciszył, z początku cicho, potem coraz głośniej jął opowiadać, jak pragnął sławy wielkiej, sławy bezmiernej