KAPO zadowolony, przybiera postawę narratora Haa! Brazylia! Brazylia!<br>Brazylia, jakiej drugiej nie ma i nie<br>będzie na świecie. Kto mówi, że będzie - morda<br>w trzaski, w plewy, w próchno i w pył!... W takim<br>kraju, w maju, raniusieńko, wylądowało dwóch pielgrzymów. Pierwszy z nich miał<br>około trzydziestu<br>pięciu lat, może troche więcej... drugi liczył zaledwie<br>osiemnaście. Gdy stanęli na molu portowym, raz<br>jeszcze spojrzeli na statek. W niepewnym poranku<br>światła stał nieruchomo. Z pokładu, świeżo wymytego <page nr=133><br><br><br><br>szarym mydłem, mały, ale niesłychanie muskularny sternik z północnego<br>Hamburga na migi życzył im<br>powodzenia i salutował swego szefa oddalającego się<br>ku nowym triumfom... Szefa