mama poszła do szpitala, gdzie ordynatorem był doktor Z., Polak, któremu kiedyś przed wojną się podobała. Doktor Z. przyjął ją jako posługaczkę. Lusia i ja zachodziłyśmy do niej wieczorem w bassonnuju i zjadałyśmy tam, między basenami, po talerzu szpitalnej zupy. Doktor Z. polecił mamę niewidomej pani Żelubowej i mama ją ubłagała, żeby nas do siebie wzięła za opiekę i sprzątanie. Miejsca tam było mało, ale myśmy niewiele potrzebowali. Lusia sypiała na leżance, którą się na dzień składało, a ja na stole.<br><br>Po moim ojcu, który był Ormianinem, zostały mi czarne oczy, śniada cera i duży, ormiański nos. W szkole Litwini, Rosjanie